Dr Ewa J. Leśniewska przez długie lata kierowała filią Muzeum Lubelskiego w Łęcznej. Plonem tej pracy okazała się książka pod wymienionym w nagłówku tytułem, opisującą dzieje majątku w tym mieście, którego właścicielami byli kolejno Kalckreutowie (Fryderyk Adolf, a następnie Fryderyk Ernest Karol Adolf ), Aniela Paulina i Leon Popławscy, Ludwik Grabowski, rodzina Blochów- Jan Gottlieb, a po jego śmierci syn, Henryk i żona Emilia z Kronenbergów Blochowa. W 1911 roku Emilia sprzedała majątek Józefowi Antoniemu Bogusławskiemu, po śmierci którego dobra przejęła córka – Halina Anna Wielowieyska i zarządzała nimi aż do reformy rolnej w 1944 roku. Blochowie i Bogusławscy byli właścicielami Łęcznej najdłużej – bo odpowiednio 32 i 33 lata. Nas – ze zrozumiałych względów – interesuje przede wszystkim epoka Blochów.

Bloch – wówczas już znany i bogaty inwestor kolejowy, bankier i finansista – nabył majątek składający się z kilku folwarków w 1879 roku. Zapłacił za wszystko ponad 920 tysięcy rubli. Motywem kupna nie był wyłącznie snobizm (wielu kapitalistów Królestwa kupowało majątki ziemskie, uważając, że posiadanie majątku jest drogą do nobilitacji). Bloch interesował się gospodarką ziemią, był autorem pracy „Ziemia i jej oddłużenie w Królestwie Polskim”, pisał także na temat kredytu melioracyjnego i stanu rolnictwa w Cesarstwie, Królestwie Polskim i państwach zagranicznych. Łęczna stanowiła zatem swego rodzaju poligon doświadczalny, gdzie autor – właściciel mógł weryfikować słuszność swoich teoretycznych rozważań. I robił to dobrze. Autorka książki napisała: „Czego się podejmował, doprowadzał do końca. Miał niespożyte siły, genialny umysł i wielkie ambicje. Taki człowiek nie mógł prowadzić swojego majątku inaczej niż wzorowo. I wiedział jak to zrobić (s. 146)”. Przede wszystkim inwestował i unowocześniał produkcję. Majątek służył mu nie tylko do pomnażania kapitału. Wybudował pałac, powiększył i upiększył park, traktował Łęczna jako miejsce relaksu i letniego wypoczynku.

Jeszcze za życia Jana Gottlieba majątkiem zarządzał (1889r.) jedyny syn, Henryk (poza nim Blochowie mieli cztery córki), ale ojciec pozostał formalnie właścicielem aż do momentu swojej śmierci. Henryka interesowały głównie konie, założył hodowlę i zakład hippiczny. Te zamiłowania wywarły znaczący wpływ na kondycję majątku. Dopóki Jan Gottlieb żył, trzymał rękę na pulsie. Emilia wydzieliła z masy spadkowej dobra w Łęcznej i przepisała je na syna, a ten w ciągu czterech lat sprawowania rządów roztrwonił je do tego stopnia, że stanęły na licytacji, zaś matka, chcąc zachować tradycję rodzinną, odkupiła majątek, zaś zarządzanie nim powierzyła nie Henrykowi, lecz plenipotentowi Blochów Wilhelmowi Wellischowi, który korzystał niemal z nieograniczonego pełnomocnictwa i spełniał swoje powinności rzetelnie . Ostatecznie większość dóbr (poza częściami sprzedanymi wcześniej) zakupił w 1911 roku Józef Antoni Bogusławski. Transakcja okazała się dla Blochów korzystna.     

Autorka z niezwykłą starannością i precyzją wywodu przedstawiła dzieje majątku. Część dotycząca Blochów jest obszernym, ale jednak fragmentem jego dziejów. Zawiera ona także liczne informacje o losach rodziny i stanowi ważne kompendium wiedzy historycznej.

Ewa Leśniewska jest także autorką interesującej pracy „Życie i działalność Jana Blocha w świetle najnowszych badań”, zamieszczonej w książce „Żydzi w Małopolsce. Studia z dziejów  osadnictwa i życia społecznego” wydanej w Przemyślu w 1991 r. Polemizuje w niej z tezą Ryszarda Kołodziejczyka o dwukrotnej konwersji Blocha (z judaizmu na wyznanie ewangelicko – reformowane, a następnie na katolicyzm). Powołuje się na fakt pochówku Blocha na cmentarzu ewangelickim w Warszawie (dopiero później Emilia Bloch przeniosła ciało na Powązki). Ma rację. Emilia była katoliczką, w tej wierze były też wychowywane dzieci. Pogrzeb na cmentarzu ewangelickim nie miałby sensu, gdyby Bloch też był katolikiem. Kołodziejczyk opierał się na relacji S. Wittego – b. ministra finansów i premiera Rosji, a przedtem podwładnego Blocha (sic!),ale ta relacja nie musiała być wiarygodna. Niestety, historycy powtarzają ją dość często. Praca Leśniewskiej szczęśliwie prostuje tę pomyłkę.        

aż